Przejdź do głównej zawartości

Skończona Nieskończoność

Nieskończoność - jeden z wielu crossoverów Marvela zawitał pod polskie strzechy za sprawą wydawnictwa Egmont i serii MarvelNOW. Nie ukrywam, że na skompletowanie wszystkich głównych wątków cross-overa Infinity czekałem kilka miesięcy. Do tego doszło jeszcze kilka wątków pobocznych ponieważ Egmont postanowił wydawać tę historię w kilkumiesięcznych odstępach, przez co na finał historii trzeba było czekać ponad pół roku. Pytanie, czy było warto?

Wielowątkowa historia rozgrywa się na kartach kilkunastu tytułów, z czego wątek główny dotyczy Avengers i New Avengers, wspieranych przez miniserie Thanos powstaje i oczywiście Nieskończoność. Do tego polscy czytelnicy mogli śledzić odpryski historii w Obrońcach Galaktyki oraz Thunderbolts. Oryginalnie z Nieskończonością borykali się bohaterowie piętnastu tytułów. Wątki zostały rozproszone na niemal nieskończoną liczbę bohaterów.

Moją zasadniczą obawą było ogarnięcie wszystkich wątków opowieści. Ilość postaci i ich losów opowiadana w Nieskończoności może niewprawionego w niuanse Marvela czytelnika przyprawić o ból głowy. Ponieważ zaliczam się do takich właśnie czytelników postanowiłem naprawdę uważnie zapoznać się z historią, żeby nie uronić z niej najmniejszego detalu.

Streszczenie Nieskończoności nie sprawia kłopotu. Oto pradawna rasa budowniczych postanawia zrobić porządek we wszechświecie niszcząc całą masę światów. Na drodze ich niszczycielskiej podróży znajduje się rzecz jasna Ziemia. Do walki o istnienie naszego świata przystępują niezliczeni ziemscy superbohaterowie.
Ciekawe jest rozczłonkowanie głównej historii na trzy linie fabularne. Dzieją się one wokół New Avengers, Avengers oraz postaci Thanosa, który na zamieszaniu z budowniczymi próbuje upiec własną pieczeń.

Postacie głównych aktorów tej opowieści są przezroczyste. Nie targają nimi żadne rozterki. Są przewidywalni do granic swoich konturów. Nie zaskakują absolutnie niczym. Na ich tle, najciekawszy jest wątek Thanosa. Jak już wspomnieliśmy, hekatomba, która spotkała ludzkość i niezliczoną ilość światów jest mu na rękę. Nie zdradzając treści możemy powiedzieć jedynie, że na Ziemi znajduje się coś, czego Thanos poszukuje od lat. Jego determinacja do odnalezienia tego jest chyba najlepiej nakreśloną motywacją bohatera w całej opowieści. Może dlatego, że postać jest jednolicie zła, nietargana żadnymi sprzecznościami, jawi się, jako niezwykle spójna i charakterystyczna. Brutalna siła oraz konsekwencja Thanosa jest jednocześnie zaskakująco prawdziwa. Pozostali bohaterowie ze swoimi rozterkami moralnymi stanowią pewne klisze. Na ich tle Thanos jest świeży.

To co razi w Nieskończoności to bezmiar okrucieństwa i przemocy. Liczby mordowanych istot przekraczają jakiekolwiek wyobrażenie. Miliardy anonimowych śmierci nie robią na czytelniku żadnego wrażenia. Tempo niszczenia światów nawet nie skłania do zatrzymania się nad nimi. Jeśli autorzy chcieli tym zabiegiem podbić heroizm głównych bohaterów, to efekt daje odwrotny skutek. Kontynent, planeta, galaktyka? Co za różnica. Pstryk, przestaje istnieć.

Po przeczytaniu ostatniej strony poczułem pustkę. Nie była to jednak pustka, jaką czuje się po skończeniu długiej przygody. Nie był to syndrom odstawienia. Nie było tam smutku, jaki czuje się po przeczytaniu ulubionej książki lub obejrzeniu ulubionego serialu, gdy chce się wrócić do wszechświata ich bohaterów i dzielić z nimi kolejne emocje. Pod tym względem Nieskończoność lituje się nad czytelnikiem. Pustka, którą poczułem wynikała z braku jakiejkolwiek refleksji. Kilkunastoodcinkowa historia nie pozostawiła we mnie żadnej emocji, nie wzbogaciła mnie ani trochę. Brakuje w niej twistów fabularnych, scenariusz jest prosty, a zwroty akcji przewidywalne. Ratunek dla wszechświata przychodzi z łatwością, która każe się zastanawiać, po co przez kilkaset stron trup ściele się gęsto.

I teraz pora na ostateczną refleksję. Nieskończoność to fantastyczna historia. Jest niczym filmy Michaela Baya. Pełna fajerwerków, jednolita w podziale na dobro i zło, trzymająca w napięciu. Poprzednie akapity były wyrazem frustracji czytelnika, który oczekiwał głębi, skomplikowanych postaci, fabularnych uniesień i zaskakującej puenty. Bądźmy poważni. Nieskończoność to doskonała rozrywka. Akcja toczy się wartko, trup ściele się gęsto, dobro zwycięża, a czytelnik kolejne strony przewraca z wypiekami na twarzy.

Jeśli ktoś ma czas i cierpliwość zapoznać się kilkusetstronicową historią, w którą zaangażowanych jest kilkudziesięciu bohaterów uniwersum Marvela, szczerze zachęcam. Natomiast jeśli ktoś oczekuje od obrazkowej historii czegoś więcej, niejednolitych postaci, zaskakujących zwrotów akcji lub artystycznej kreski, niech lepiej czas poświęcony na Nieskończoność przeznaczy na inny komiks. albo ekranizację komiksu, np. Logana recenzja.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Homecoming czyli Spider-Man w wersji Hi-Tech

Przed seansem najnowszej produkcji MCU miałem wiele obaw. Wszak Spider-Man: Homecoming to pierwszy film Marvela po włączeniu postaci Pajączka do uniwersum. W dodatku nadal produkowana przez Sony. Dodatkowo swoista słabość, którą mam do tej postaci podnosiła oczekiwania i dodawała niepokoju wobec efektu końcowego. Spider-Man: Homecoming jest zdecydowanie filmem Marvela kierowanym do młodszego widza, niż wcześniejsze produkcje. Na szczęście nie razi infantylnością, choć trochę brak rozmachu poprzednich filmów. Obrazów apokalipsy, eksplozji niszczących pół miasta, czy morderczych kosmitów. Nikt nie ginie, a nawet katastrofa lotnicza odbywa się pustym samolotem na opuszczonej plaży. Oczywiście winić należy kategorię wiekową filmu. Niestety, brak również postaci znanych z komiksów w ich klasycznych wcieleniach. Ciocia May, Mary Jane, Flash, a nawet Vulture są odmienieni. Unowocześnieni, wpisani w trendy współczesnego świata. Nowoczesność i wielokulturowość kłują w oczy. Największy...

Lek na śmierć nie taki skuteczny

Pierwsza część Więźnia Labiryntu zaskoczyła jakością. Uniknęła wielu pułapek, w jakie wpada kino młodzieżowe, które w swoim rozkwicie brało na warsztat, co popadło i w rezultacie "szło na ilość", zamiast skupić się na jakości. Tymczasem opowieść o grupie nastolatków, którzy z niewiadomych powodów zostali zamknięci w tajemniczym, technologicznie zaawansowanym labiryncie, nie tylko dawała się oglądać, ale nawet skłaniała do pozytywnej oceny. Nie znam literackiego pierwowzoru, więc w ogóle nie interesuje mnie porównanie do książki, a jedynie chłodna ocena dzieła filmowego, który pozostawiał przyjemne wrażenie. Zakończenie pierwszej części pozwalało oczekiwać podobnej jakości w kolejnej, zwłaszcza, że pozostawiało widza w pewnym zawieszeniu i oczekiwaniu, dodatkowo serwując mu twist fabularny, który zna z seriali. Druga część o polskim podtytule Próby ognia miała zdecydowanie inny klimat. Bohaterowie, znacznie dojrzalsi w doświadczenia i świadomość swojej sytuacji, pr...

Pajęcza wyspa - powrót do starych czasów

Za kilka dni premiera kolejnego rebootu Spider-Mana na wielkim ekranie. Tym razem w całości pod skrzydłami Marvela, co rodzi kolejne oczekiwania. Skłoniło mnie to do sięgnięcia po  The Amazing Spider-Man: Pajęcza Wyspa , wydanego w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Od pajączka rozpocząłem przygodę z komiksem, więc przed pójściem do kina warto przeczytać kilka historii z Peterem w roli głównej. Pajęcza Wyspa  po opisie na okładce zapowiada się ciekawie. Przez działanie tajemniczego wirusa lub tajemnej siły wszyscy mieszkańcy Manhattanu otrzymują pajęcze moce. Co może z tego wyniknąć można się tylko domyślać. Zbiorcze wydanie Pajęczej wyspy zaczyna się od komiksu Spider Island: Deadly foes i chyba gorszego początku nie można sobie wyobrazić. Wraz z tym interludium wracają demony z przeszłości. Przypomina o sobie historia, przez którą znielubiłem Marvela i na której wykoleił się TM - Semic. Kilkunastomiesięczna epopeja z klonami, Szakalem i niedorzecznymi zwro...