Przed seansem najnowszej produkcji MCU miałem wiele obaw. Wszak Spider-Man: Homecoming to pierwszy film Marvela po włączeniu postaci Pajączka do uniwersum. W dodatku nadal produkowana przez Sony. Dodatkowo swoista słabość, którą mam do tej postaci podnosiła oczekiwania i dodawała niepokoju wobec efektu końcowego.
Spider-Man: Homecoming jest zdecydowanie filmem Marvela kierowanym do młodszego widza, niż wcześniejsze produkcje. Na szczęście nie razi infantylnością, choć trochę brak rozmachu poprzednich filmów. Obrazów apokalipsy, eksplozji niszczących pół miasta, czy morderczych kosmitów. Nikt nie ginie, a nawet katastrofa lotnicza odbywa się pustym samolotem na opuszczonej plaży. Oczywiście winić należy kategorię wiekową filmu. Niestety, brak również postaci znanych z komiksów w ich klasycznych wcieleniach. Ciocia May, Mary Jane, Flash, a nawet Vulture są odmienieni. Unowocześnieni, wpisani w trendy współczesnego świata. Nowoczesność i wielokulturowość kłują w oczy. Największym chyba zgrzytem są wyraźnie indyjskie korzenie Flasha i zamiana imienia Mary Jane na Michelle. Cieżko określić, jak bardzo przemyślany jest to krok. Zdążyłem się już przyzwyczaić, że MCU toczy się odmiennym torem niż komiksy, choć akurat Spider-Mana darzę szczególną estymą a odejście od pierwowzoru każe mi się zastanawiać nad sensem tego kroku.
To, co najbardziej rzuca się w oczy, to technologiczny aspekt filmu. Już sama obecność Tony'ego Starka, jako mentora Petera Parkera ma na to wpływ. Jednak reżyser Jon Watts idzie o kilka kroków dalej. Kostium Spider- Mana najeżony jest gadżetami. To w zasadzie wariacja na temat zbroi Iron Mana. Złoczyńcy, część członków Złowieszczej Szóstki, posiadają swoje moce dzięki technologii wykradzionej Chitauri i innym kosmicznym gościom odwiedzającym Ziemię co pewien czas. Przyzwyczajony do Toomsa z rozłożystymi skrzydłami, krzywiłem się trochę na taką kreację postaci, ale ostatecznie oceniam, jako ciekawy krok dopełniający filmowe uniwersum.
Ogromnym plusem Spider-Man: Homecoming, który pozwala całkowicie zapomnieć o odstępstwach od klasycznego, komiksowego oryginału jest główny bohater. Tom Holland jest idealnym Spider-Manem. Niedojrzały nastolatek, który myli odpowiedzialność z brawurą jest najlepszą wersją pajączka. Upaja się swoją mocą, a poznając funkcje nowego kostiumu pozwala każdemu widzowi przypomnieć młode lata, kiedy wszystko nas bezinteresownie cieszyło. Jak wspomniałem wyżej ani film w całości, ani główny bohater nie są dziecinni. Peter Parker boryka się z normalnymi problemami wieku dorastania. Jako Spider-Man musi stawić czoła realiom dorosłego życia. Jest w tym prawda, nie ma przerysowania, z takim bohaterem można się utożsamić.
Włączenie Spider-Mana do MCU dało mu nową świeżość. Mimo iż poprzednie dwa filmy The Amazing Spider-Man również uważam za całkiem udane a Andrew Garfield był o galaktyki lepszy od Tobey'a Maguire'a, to Tom Holland jest chyba najbardziej "prawdziwym" Pająkiem. Nareszcie jest on częścią większej całości, współgra z nią zamiast wieść oddzielne życie. Poza samą główną postacią ogromnym atutem Spider-Man: Homecoming jest brak przeładowania emocjonalnego, tak częstego w poprzednich filmach Marvela. Na szczęście. Nie ma niepotrzebnego patosu, uderzania we wzniosłe tony, czy, tak charakterystycznego dla amerykańskich filmów w ogóle, wątku patriotycznego. Tony Stark, jako mentor jest karykaturą autorytetu, o czym sam doskonale wie. Nawet Kapitan Ameryka nie jest traktowany poważnie po tym, jak stał się wrogiem publicznym po Wojnie Bohaterów. Wszystko to razem powoduje, że Homecoming wraca do wzorców pierwszych filmów Marvela. Czysta rozrywka, wyraźnie narysowane postacie, linearność, brak niepotrzebnego idealizowania. Mocne 8/10.
Komentarze
Prześlij komentarz