Deadpool to postać świeża w uniwersum Marvela. Dla dzieciaka wychowanego na klasycznych opowieściach w zasadzie nieznana. Postać, którą zachwyca się wielu i wielu ma do niej sceptyczny stosunek. Pora więc na podejście sceptyczne.
Ponoć to powiew świeżości, ponoć to kultowa postać. Mnie Deadpool nie porwał. Może trafiłem na historie, które nie dały mi szansy choćby się zaprzyjaźnić, nie mówiąc o pokochaniu. Owszem, polscy wydawcy nie rozpieszczają tej postaci, więc nie ma wielkiego wyboru opowieści. Dopiero Egmont z serią Marvel Now dopuścił do poznania z tym kontrowersyjnym bohaterem. W związku z powyższym zdecydowałem się na spotkanie. Chęć poznania bohatera, na którego przygody czekaliśmy była duża. Rozczarowanie podobnie wielkie.

Martwi prezydenci to bezmyślna nawalanka, dla której scenariusz jest tylko pretekstem. Chcę wierzyć, że jakiś był. Fajerwerki, krew, zapach prochu oraz knajackie żarty wypełniają każdy kadr tego komiksu, nie dając chwili wytchnienia czytelnikowi. Ok, bywają twisty scenariusza, bywają nawiązania do historii USA, koneser może i by się zawahał nad oceną. Niemniej ja nie znalazłem niczego w tej opowieści, co skłoniło by mnie do cieplejszego spojrzenia na postać.
Wojna Wada'a Wilsona jest kwintesencją sposobu, w jaki konstruowany jest świat Daeadpool'a. Z tą opowieścią wiązałem spore oczekiwania. Zapowiadała się nieźle. Zawiązanie akcji zapowiadało zaskakujące zakończenie. Tymczasem przyniosło rozczarowanie. Zawiązanie akcji świetne, natomiast zakończenie historii pozostawia wiele do życzenia. Twist rodem z Archiwum X, pozostawiający czytelnika w niewiedzy, pozwalający mu wątpić, zachęcający do poszukiwania odpowiedzi. Może w założeniu. Dla mnie, czytelnika obytego z popkulturą, z bagażem kilkudziesięciu lat, jest kpiną. Może zamierzoną, ale ja nie lubię, jak się ze mnie żartuje.
Reasumując, niby ciekawie, ale jednak bez puenty. Niby wartka akcja, ale nie wiadomo, po co. W tym rozdarciu nie ma jednak porywającej tajemnicy, a jedynie rozczarowanie.
Mamy też film. Film który mnie zachwycił. Autotematyzm, autoironia, zatarcie granic między światem przedstawiony i realnym. Film Deadpool jest zadziwiająco zwarty, utrzymany w konwencji komiksowej, a jednocześnie zadziwiająco realistyczny. Pomaga w tym bez wątpienia część opowieści, która poświęcona jest Wade'owi Wilsonowi. Jego powiązanie z zamaskowanym alter ego jest trwałe i uzasadnione fabularnie. Zabieg ten urealnia postać i pozwala na większe utożsamienie się z jego motywacją. Kreacja bohatera, jakim jest Deadpool w tym konkretnym przykładzie sprawdziła się bardziej na ekranie. Może to niezrozumienie konwencji, a może kilkudziesięcioplanszowy komiks zalicza porażkę przy wykalkulowanym na sukces filmie.
Wiem, wiem, czepiam się. Możliwe, że komiks taki właśnie powinien być. Nie tylko z Deadpool'em, ale każdy. W końcu to przede wszystkim rozrywka, grupa docelowa powinna być jak najszersza, bo to produkt, który ma się sprzedać. Teledyskowość narracji również jest tym, do czego przywykł czytelnik. A sięgnie on chętniej po komiks, który nie będzie namawiał go do analizowania i wysiłku intelektualnego. Smutne, aczkolwiek prawdziwe. A zatem igrzyska :) Może nie powinienem traktować Deadpool'a poważnie, podobnie, jak on nie traktuje poważnie siebie i własnej historii. Niemniej chciałbym, żeby postać, która puszcza oko do czytelnika, była konsekwenta do końca. W wypadku komiksów, z którymi się zetknąłem przyjęta konwencja, w której wszystko zdaje się być możliwe pozwala niestety na wyrzucenie scenariusza do kosza. Wojna Wade'a Wilsona jest chwalona przez fanów, ja niestety fanem nie zostałem.
Trzeba przyznać, że ta postać jest do stworzona dla rozrywki czytelnika. Nie pretenduje do bycia poważnym, amerykańskim patriotą w stylu Kapitana Ameryki, czy mistykiem w typie Strange'a. Ale jest też daleko od komicznego lub niepoważnego Spider-Mana. Może to i dobrze, bo skoro budzi kontrowersje to znaczy, że będzie się o niej mówiło. Na pewno jest to postać niebanalna, ale czy warta uwagi, to na pewno pole do dyskusji.
Komentarze
Prześlij komentarz