Przejdź do głównej zawartości

Łowca androidów - kolejne pokolenie

Wybierając się na seans kontynuacji kultowego dla mnie Łowcy Androidów spodziewałem się, że nie będzie to naszpikowane fajerwerkami widowisko w stylu komiksowym. Zastanawiałem się również, co z zamkniętą w pierwszym filmie historią zrobi Denis Villeneuve. Trochę niepokojące były dane z amerykańskiego Box Office'u. Poniżej oczekiwań, wieszczące finansową klapę przedsięwzięcia. Czy Blade Runner 2049 podzielić ma los innych sequeli wielkich arcydzieł i kultowych filmów? Czy może to przeżuwająca miałką papkę nijakiej hollywoodzkiej kinematografii amerykańska widownia nie poznała się na kinie autorskim? Moim skromnym zdaniem, zdecydowanie to drugie.

Od wielu lat kino i literatura kreślą wizję mniej lub bardziej dalekiej przyszłości. Bez znaczenia, czy przyszłości tej dożyjemy, czy nie, będzie ona, bez wątpienia, nieciekawa. Jednak to, co odnajdujemy w Łowcy Androidów 2049 jest postapokaliptyczną wersją świata, w której nie chcielibyśmy żyć. Świat końca lat 40. XXI wieku jest surowy i odhumanizowany. Wielokulturowy, ale nijaki. Pusty, klaustrofobiczny. Nieważne, czy przemierzamy rozległe pustkowia, czy ulice miasta. Nie ma w nim roślin, nie ma w nim zwierząt, a mimo iż widzimy rozbudowaną metropolię, pozbawiony ludzi. Przez dłuższy czas zastanawiamy się, czy oficer K. i porucznik Joshi to nie jedyni policjanci w Los Angeles, a K. nie dysponuje jedynym statkiem powietrznym w USA. Miasto, odgrodzone od oceanu ogromną tamą, jest hałaśliwe głównie przez wszechobecne reklamy, a nie przez mieszkańców (w sumie ciekawe, dlaczego kolejny reżyser posługuje się tą kliszą, że miasta przyszłości przesycone będą holograficznymi reklamami). Konstatując, nie jest to środowisko przyjazne jednostce. Staje się ona wyobcowana nawet, gdy jest człowiekiem.

Blade Runner 2049 stoi kreacjami aktorskimi. Można polemizować na ile są one udane, ale to właśnie postacie budują napięcie. Ryan Gosling miota się między beznamiętnością, którą zakłada mu jego replikanckie pochodzenie, a człowieczeństwem, które zostało mu zasugerowane. Dookreśla go wirtualny twór, który K. powołuje do "życia" tworząc z niego towarzyszkę życia i niedoli. Joi mimo swojej nierzeczywistej formy dookreśla głównego bohatera i to ona jest "twórczynią" jego ludzkiej osobowości. Jared Leto po raz kolejny udowadnia, że jest człowiekiem orkiestrą, a wyraziste role są pisane dla niego. Niander Wallace jest demoniczny i przyjazny jednocześnie. Mimo iż jest diabłem wcielonym, nie sposób nie czuć do niego nutki sympatii. Jest również wizjonerem. Swoistą wariacją na temat Jobsów, Musków i innych Zuckerbergów skupionych jedynie na idei, odzierając ją z kontekstu i konsekwencji. Deckard jest zniszczonym życiem, odsuniętym z własnego wyboru na margines, trzymający się kurczowo starego świata. Świata sprzed zaciemnienia. To jedyny bohater, który mimo samotności, wcale samotny nie jest. Ma towarzysza i historię z przeszłości, która go określa.


Ciężar bycia czarnym charakterem bierze na siebie replikantka Luv i jej również nie sposób odmówić swoistego uroku. Diabelnie konsekwentna, ślepo posłuszna. Idealna replikantka i pracownica korporacji. Każdy pracodawca chciałby mieć tak skutecznych i oddanych pracowników. Niestety trochę bezbarwna jest Robin Wright, której rola w zasadzie upraszcza się do popychania akcji naprzód. Kiedy już ma lepszą chwilę podczas sceny w mieszkaniu K., po chwili gubi całą energię podczas połajanki na posterunku.

Przed nowym Blade Runnerem poprzeczka była postawiona bardzo wysoko, ale Denis Villenueve przeskakuje ją z dużym zapasem. Dostajemy bardzo wyważone, oszczędne w środkach wyrazu i nieśpieszne widowisko. Mimo iż, świat przedstawiony gra zasadniczą rolę, nie przytłacza bohaterów a dookreśla ich kreację. Dostajemy miejscami liryczną historię, z wyrazistymi postaciami, nieprzerysowaną, a skupiającą uwagę na bohatera. Cudownie udźwiękowioną, z niezapomnianymi zdjęciami.
Kto by tam sugerował się amerykańską widownią. Różnicę w odbiorze takich filmów, jak Blade Runner 2049 przez "nas" i "ich" pokazują świetne recenzje i frekwencja w Europie. Ale niestety decydują pieniądze, więc kto żyw niech spieszy do kina, bo może lada moment nie będzie, co oglądać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Homecoming czyli Spider-Man w wersji Hi-Tech

Przed seansem najnowszej produkcji MCU miałem wiele obaw. Wszak Spider-Man: Homecoming to pierwszy film Marvela po włączeniu postaci Pajączka do uniwersum. W dodatku nadal produkowana przez Sony. Dodatkowo swoista słabość, którą mam do tej postaci podnosiła oczekiwania i dodawała niepokoju wobec efektu końcowego. Spider-Man: Homecoming jest zdecydowanie filmem Marvela kierowanym do młodszego widza, niż wcześniejsze produkcje. Na szczęście nie razi infantylnością, choć trochę brak rozmachu poprzednich filmów. Obrazów apokalipsy, eksplozji niszczących pół miasta, czy morderczych kosmitów. Nikt nie ginie, a nawet katastrofa lotnicza odbywa się pustym samolotem na opuszczonej plaży. Oczywiście winić należy kategorię wiekową filmu. Niestety, brak również postaci znanych z komiksów w ich klasycznych wcieleniach. Ciocia May, Mary Jane, Flash, a nawet Vulture są odmienieni. Unowocześnieni, wpisani w trendy współczesnego świata. Nowoczesność i wielokulturowość kłują w oczy. Największy...

Lek na śmierć nie taki skuteczny

Pierwsza część Więźnia Labiryntu zaskoczyła jakością. Uniknęła wielu pułapek, w jakie wpada kino młodzieżowe, które w swoim rozkwicie brało na warsztat, co popadło i w rezultacie "szło na ilość", zamiast skupić się na jakości. Tymczasem opowieść o grupie nastolatków, którzy z niewiadomych powodów zostali zamknięci w tajemniczym, technologicznie zaawansowanym labiryncie, nie tylko dawała się oglądać, ale nawet skłaniała do pozytywnej oceny. Nie znam literackiego pierwowzoru, więc w ogóle nie interesuje mnie porównanie do książki, a jedynie chłodna ocena dzieła filmowego, który pozostawiał przyjemne wrażenie. Zakończenie pierwszej części pozwalało oczekiwać podobnej jakości w kolejnej, zwłaszcza, że pozostawiało widza w pewnym zawieszeniu i oczekiwaniu, dodatkowo serwując mu twist fabularny, który zna z seriali. Druga część o polskim podtytule Próby ognia miała zdecydowanie inny klimat. Bohaterowie, znacznie dojrzalsi w doświadczenia i świadomość swojej sytuacji, pr...

Pajęcza wyspa - powrót do starych czasów

Za kilka dni premiera kolejnego rebootu Spider-Mana na wielkim ekranie. Tym razem w całości pod skrzydłami Marvela, co rodzi kolejne oczekiwania. Skłoniło mnie to do sięgnięcia po  The Amazing Spider-Man: Pajęcza Wyspa , wydanego w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Od pajączka rozpocząłem przygodę z komiksem, więc przed pójściem do kina warto przeczytać kilka historii z Peterem w roli głównej. Pajęcza Wyspa  po opisie na okładce zapowiada się ciekawie. Przez działanie tajemniczego wirusa lub tajemnej siły wszyscy mieszkańcy Manhattanu otrzymują pajęcze moce. Co może z tego wyniknąć można się tylko domyślać. Zbiorcze wydanie Pajęczej wyspy zaczyna się od komiksu Spider Island: Deadly foes i chyba gorszego początku nie można sobie wyobrazić. Wraz z tym interludium wracają demony z przeszłości. Przypomina o sobie historia, przez którą znielubiłem Marvela i na której wykoleił się TM - Semic. Kilkunastomiesięczna epopeja z klonami, Szakalem i niedorzecznymi zwro...