Po pierwsze, DC wreszcie zrobiło dobry film.
Po drugie, nie ustrzegło się błędów z poprzednich ekranizacji.
A tak konkretnie.
Wonder Woman ogląda się świetnie. Historia nie jest tak poszatkowana, jak w Batman vs Superman, ani tak miałka, jak w Suicide Squad. Nie czujemy, że scenariusz chce nadgonić kilka historii w jednym filmie. Patty Jenkins (ta od Monstera z Charlize Theron) zadbała o wprowadzenie widza w historię Diany. Themiscyra wygląda przepięknie, a Robin Wright w roli Antiopy jest cudownym zaskoczeniem. Całe wprowadzenie do głównego wątku, pokazujące nie tylko motywację głównej bohaterki, ale również ujawniające jej naiwność w postrzeganiu dobra i zła, swietnie kładzie akcenty dla dalszej historii.
Dalej jest już przewidywalnie. Diana wraz z towarzyszami rusza na front, żeby pokonać zło i zwyciężyć boga Aresa, którego inkarnację upatruje w niemieckim generale Ludendorffie. No i po raz kolejny wychodzi jej to świetnie. Przez swą naiwność i ufność w rodzaj ludzki robi to z gracją i unika niepotrzebnego nadęcia. Trudno nie dostrzec analogii do pierwszego Kapitana Ameryki, ale Wonder Woman ustrzega się całego amerykańskiego patosu i martyrologii (jeszcze!). Nie ma buńczucznych okrzyków, pseudomotywujących przemów, czy marsowych min.
Akcja prowadzona jest z gracją. Nawet popisy Diany wprawiające w osłupienie wszystkich dookoła, jeszcze nie obeznanych z pojęciem superbohatera są pozbawione sztuczności. Nie boję się powiedzieć, że zasługę przypisuję reżyserce. Kto lepiej potrafi pokazać postać kobiecą niż inna kobieta. Mimo iż nie brakuje seksistowskich żartów, wszystkie są wysmakowane, a Gal Gadot jest chyba jedyną Wonder Woman, jaką można sobie wyobrazić. Można się zakochać.
A potem przychodzi finał i wszystko, co piękne trafia szlag. Diana wdaje się w bitwę z przeciwnikiem przewyższającym ją mocą od samego początku, a wszystkie wartości, które dotąd uosabiała z gracją teraz kumulują się w niewyobrażalnym tyglu emocji, płaczu, patosu i poświęcenia. Nie trzeba uważnego widza, żeby dostrzec kalkę zakończenia BvS. Zupełnie, jak by ostatnie 20 minut filmu oddano w ręce kogoś innego. Postulowałbym wydanie na nośniki wersji reżyserskiej z przemontowanym zakończeniem, bo tego zwyczajnie oglądać się nie da.
Reasumując Wonder Woman jest w mojej ocenie pierwszym dobrym filmem z Universum DC. Niezłe zdjęcia, świetna obsada, dobrze rozłożone akcenty, brak niepotrzebnej widowiskowości. Jeden szkopuł. Ta ocena ma zastosowanie do 3/4 filmu. Bo zakończenie powiela wszystkie dotychczasowe błędy. Ciemne, jak noc listopadowa, przepełnione efektami CGI (często słabej jakości), patetyczne na wskroś. Tak, jak świetnie bawiłem się do finałowej sceny, tak w jej trakcie i po niej, miałem ochotę okładać się własnymi pięściami. Nawet nie dlatego, że finał jest słaby, ale dlatego, że zaprzepaszczono ogromną szansę na podgonienie Marvela w wyścigu na kinowe uniwersa. A okazja była świetna, bo przeciętnymi Strażnikami Galaktyki MCU wyraźnie opuściło gardę i przed premierą nowego Spidermana warto było pokazać coś spektakularnego.
PS. Nie ma scen po napisach, więc nie siedźcie niepotrzebnie i nie wkurzajcie pracowników kina :)
Komentarze
Prześlij komentarz