Przejdź do głównej zawartości

Wieczny Batman - tym razem nie o Marvelu


Nie będę ukrywał, najbliższe mojemu sercu jest uniwersum Marvela. Niemniej sięgam również do komiksów konkurencyjnego DC. Co więcej, jestem zaprzysiężonym fanem Batmana. Z tego powodu nie pozostałem obojętnym na Wiecznego Batmana. To jedna z najmłodszych serii o bohaterze z Gotham, ponad dwudziestu różnych autorów opowiadających wątek o tajemniczym złoczyńcy, który za cel postawił sobie zniszczenie Gotham oraz doprowadzenie do upadku Batmana i jego sojuszników. Cała seria to 52 zeszyty wydane przez Egmont w zaledwie trzech tomach. W dodatku udało mi się kupić w cenach dużo niższych, niż okładkowe, więc radość z możliwości zapoznania się z opowieścią była tym większa (polska cebula). I co? I nic. Szału nie było.

Czytałem Wiecznego Batmana w jednym podejściu. Wszystkie 52 zeszyty jeden po drugim, bez rozpraszania się innymi komiksami. Założyłem, że skoro cała historia ma jeden główny wątek, będzie to najrozsądniejsze. Skoro rozwiązanie akcji zawiązanej w pierwszych zeszytach pojawi się dopiero w ostatnich, to chcę je poznać jak najszybciej. I to był błąd.

Ilość wątków pobocznych powiązanych z wątkiem głównym przyprawia o ból głowy. Gordon, Nightwing, Harper Row, Catwoman. Postacie zmieniają się, jak w kalejdoskopie. Liczba potencjalnych podejrzanych narasta zeszyt po zeszycie zmierzając do punktu kulminacyjnego. Mr Freeze, Ras Al Ghul, Riddler, kogo tam nie ma. Napięcie powinno się więc zwiększać, nie dając czytelnikowi wytchnienia, budząc w nim pożądanie czytania kolejnych stron. I znów nic. Pomieszanie z poplątaniem. Mniej więcej w połowie lektury byłem już znużony. Makiaweliczny plan uknuty przez tajemniczą postać kryjącą się za całą paletą innych postaci po prostu w pewnym momencie irytuje. Ilość wątków, znaków zapytania, zwrotów akcji i bohaterów wplątanych w różnorakie wzajemne relacje w pewnym momencie przekracza punkt krytyczny. U mnie spowodował on drastyczne obniżenie zainteresowania. Jak z przeciągającą się zabawą w chowanego. Otwieranie kolejnych drzwi, przeszukiwanie co rusz to nowych zakamarków w poszukiwaniu ukrytej osoby w pewnym momencie przestaje bawić, a szukający zasiada na kanapie z myślą, że i tak szukana osoba w końcu sama wyjdzie. Koniec zabawy.

Na pewno nie bez znaczenia ma tutaj fakt, że Wiecznego Batmana pisało tak wielu autorów. Każdy z nich kładł akcenty inaczej, przez co napięcie skacze, a opowieść jest nierówna. Zapewne czytając poszczególne odcinki w tygodniowych odstępach, jak były wydawane oryginalnie nie odczułbym tego tak bardzo. Trochę jak z odcinkami serialu, który pozwala widzowi odetchnąć, złapać dystans i czekać na powrót do świata przedstawionego.

Słowem podsumowania Wieczny Batman najgorszy nie jest (czytałem gorsze historie), ale wybitny również nie. Takie 3+. Teraz wiem, że gdybym go sobie odpuścił, płaczu by nie było. Jeśli ktoś ma czas, lubi Mrocznego Rycerza ponad miarę, zapraszam do lektury. Ten, kto czyta selektywnie, może ominąć trzy grube tomy i znaleźć bardziej wymagającą lekturę. Natomiast każdego, kto przeczytał Wiecznego Batmana od początku do końca zachęcam, żeby po kilku miesiącach od lektury zapytał sam siebie, kto był finałowym super-złoczyńcą. Jeśli będzie pamiętał, znaczy że czas nie był stracony. Ja nie pamiętam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Homecoming czyli Spider-Man w wersji Hi-Tech

Przed seansem najnowszej produkcji MCU miałem wiele obaw. Wszak Spider-Man: Homecoming to pierwszy film Marvela po włączeniu postaci Pajączka do uniwersum. W dodatku nadal produkowana przez Sony. Dodatkowo swoista słabość, którą mam do tej postaci podnosiła oczekiwania i dodawała niepokoju wobec efektu końcowego. Spider-Man: Homecoming jest zdecydowanie filmem Marvela kierowanym do młodszego widza, niż wcześniejsze produkcje. Na szczęście nie razi infantylnością, choć trochę brak rozmachu poprzednich filmów. Obrazów apokalipsy, eksplozji niszczących pół miasta, czy morderczych kosmitów. Nikt nie ginie, a nawet katastrofa lotnicza odbywa się pustym samolotem na opuszczonej plaży. Oczywiście winić należy kategorię wiekową filmu. Niestety, brak również postaci znanych z komiksów w ich klasycznych wcieleniach. Ciocia May, Mary Jane, Flash, a nawet Vulture są odmienieni. Unowocześnieni, wpisani w trendy współczesnego świata. Nowoczesność i wielokulturowość kłują w oczy. Największy...

Lek na śmierć nie taki skuteczny

Pierwsza część Więźnia Labiryntu zaskoczyła jakością. Uniknęła wielu pułapek, w jakie wpada kino młodzieżowe, które w swoim rozkwicie brało na warsztat, co popadło i w rezultacie "szło na ilość", zamiast skupić się na jakości. Tymczasem opowieść o grupie nastolatków, którzy z niewiadomych powodów zostali zamknięci w tajemniczym, technologicznie zaawansowanym labiryncie, nie tylko dawała się oglądać, ale nawet skłaniała do pozytywnej oceny. Nie znam literackiego pierwowzoru, więc w ogóle nie interesuje mnie porównanie do książki, a jedynie chłodna ocena dzieła filmowego, który pozostawiał przyjemne wrażenie. Zakończenie pierwszej części pozwalało oczekiwać podobnej jakości w kolejnej, zwłaszcza, że pozostawiało widza w pewnym zawieszeniu i oczekiwaniu, dodatkowo serwując mu twist fabularny, który zna z seriali. Druga część o polskim podtytule Próby ognia miała zdecydowanie inny klimat. Bohaterowie, znacznie dojrzalsi w doświadczenia i świadomość swojej sytuacji, pr...

Pajęcza wyspa - powrót do starych czasów

Za kilka dni premiera kolejnego rebootu Spider-Mana na wielkim ekranie. Tym razem w całości pod skrzydłami Marvela, co rodzi kolejne oczekiwania. Skłoniło mnie to do sięgnięcia po  The Amazing Spider-Man: Pajęcza Wyspa , wydanego w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Od pajączka rozpocząłem przygodę z komiksem, więc przed pójściem do kina warto przeczytać kilka historii z Peterem w roli głównej. Pajęcza Wyspa  po opisie na okładce zapowiada się ciekawie. Przez działanie tajemniczego wirusa lub tajemnej siły wszyscy mieszkańcy Manhattanu otrzymują pajęcze moce. Co może z tego wyniknąć można się tylko domyślać. Zbiorcze wydanie Pajęczej wyspy zaczyna się od komiksu Spider Island: Deadly foes i chyba gorszego początku nie można sobie wyobrazić. Wraz z tym interludium wracają demony z przeszłości. Przypomina o sobie historia, przez którą znielubiłem Marvela i na której wykoleił się TM - Semic. Kilkunastomiesięczna epopeja z klonami, Szakalem i niedorzecznymi zwro...